Świat w obiektywie subiektywnie postrzegany

wtorek, 31 sierpnia 2010

31 lipca 2010

Dzisiaj pozwoliliśmy sobie na mały relax i pospaliśmy do 7:30 :)

Po śniadaniu wybraliśmy się do muzeum narodowego. Jedną z ciekawszych rzeczy, poza oczywiście zachwycającymi pozostałościami z różnych epok, jest mapa Syrii ukazująca wszystkie bolączki polityczne tego kraju. Na mapie nie figuruje państwo Izrael, a w jego miejscu znajduje się Palestyna. Również tereny na północ od Antiochii, należące od dawna do Turcji, na muzealnej mapie wciąż mieściły się w granicach Syrii.



W muzeum wyraźnie widać, jak wiele różnych kultur miało wpływ na sztukę syryjską. Można tu podziwiać tabliczki z najstarszym pismem świata - alfabetem ugaryjskim. Na mnie jednak największe wrażenie zrobiły misterne dzieła miniaturzystów, którzy malowali bez udziału wzroku. Co więcej, jeśli natura sama nie pozbawiła takiego artysty wzroku, sam się oślepiał...Aż trudno uwierzyć, że takie wyszukane detale mogły zostać naniesione na drewniany podkład przez osobę niewidomą.



Po odwiedzeniu muzeum udaliśmy się do medyny. Nasz spacer rozpoczęliśmy od dzielnicy chrześcijańskiej, do której wkroczyliśmy przez bramę wschodnią. Najpierw odwiedziliśmy dom św. Ananiasza, w którym obecnie mieści się kościółek.



Tutaj właśnie przywieziono oślepionego św. Pawła, któremu Ananiasz zdjął ślepotę i wskazał mu dalszą drogę duchową. Do pomieszczeń dawnego domu zeszliśmy kilka metrów po schodkach w dół. Niesamowite, że w czasach starożytnych to właśnie był poziom Damaszku. Kolejne pokolenia nadbudowywały swoje domostwa na ruinach budowli przodków i tak miasto powoli rosło wzwyż.



Kolejnym punktem programu naszego zwiedzania był pałac bogatego kupca Azima. Obecnie mieści się tu centrum kultury syryjskiej. Każde pomieszczenie poświęcone jest wystawie związanej z jedna z dziedzin życia Syryjczyków. Cały pałac wraz z dziedzińcem zajmuje powierzchnię ponad 5 tys m2. Jeśli mój mąż to czyta, to ja też chcę taką willę :))



Z pałacu powędrowaliśmy do meczetu Umajjadów, po drodze zatrzymując się na pyszny sorbet cytrynowy. Jest to przysmak wart spróbowania, szczególnie gdy temperatura osiąga 42C. Sorbet wyrabiany jest ręcznie przez pana, który do obracającego się , pustego w środku walca wlewa sok cytrynowy, a następnie specjalną łopatką ściera ze ścianek lód wymieszany z sokiem. Spory kubeczek tego smakołyku kosztuje jedyne 15 SYP.

Meczet Umajjadów wywiera niezapomniane wrażenie, nie tylko z powodu swoich rozmiarów.

Przed wejściem pozbawiono nas obuwia, za to wraz z Kasią przywdziałyśmy stylowe wdzianka z kapturami, które umożliwiły nam wejście do wnętrza meczetu.



Olbrzymi marmurowy, połyskujący w słońcu dziedziniec zachwyca. No może mniej, gdy próbuje się przejść bosą stopą po rozgrzanych w upale marmurowych płytach. Przemykaliśmy więc podcieniami, podziwiając po drodze niesamowite, złocone mozaiki. Na środku dziedzińca można podziwiać pięknie zdobioną fontannę do ablucji, a w środku znajduje się sarkofag, w którym spoczywa głowa Jana Chrzciciela.

Wnętrze meczetu podzielone jest na część męską i żeńską. Wielu ludzi pogrążonych jest w modlitwie, ale w meczecie przebywają również muzułmanie, którzy zwyczajnie odpoczywają od skwaru dnia. Normą jest spoczywanie pod ścianami, a nawet krótka drzemka. Bawiące się w części żeńskiej dzieci też nikogo nie dziwią. Nie wiem, czy to również należy do standardów, ale wielu Syryjczyków nie miało oporów przed korzystaniem z komórek wewnątrz meczetu.



Po wyjściu z meczetu zwróciłyśmy przepięknej urody płaszczyki, które sprawiały, że pot spływał nam strumieniami po plecach i postanowiliśmy zrelaksować się po trudach zwiedzania w najstarszej damasceńskiej kawiarni. Pykając nergilę i popijając orzeźwiający zuhurad, poświęciliśmy się przekazywaniu wieści rodzinie i znajomym poprzez wypełnianie kartek pocztowych. Nie wiem, czy to wpływ fajki wodnej, czy upału, ale zwyczajna czynność polegająca na opisywaniu w skrócie naszych poczynań turystycznych dostarczyła nam dużo radości.



Po kolacji powróciliśmy na suk, żeby dokonać właściwych zakupów. Zupełnie pochłonęło nas podziwianie pięknie haftowanych obrusów, brokatowych tkanin, srebrnej biżuterii i pereł, które często kupują w sklepiku na rogu polscy żołnierze powracający do domu ze służby na wzgórzach Golan.

My na dłużej zatrzymaliśmy się w sklepiku z biżuterią, gdzie mój dzielny małżonek zaciekle targował się o srebrną obrączkę dla mojej siostry, a po twardych negocjacjach sprzedawca zakończył targ słowami "Are you from Poland? Welcome!"



Ogólnie Syryjczycy są niesamowicie przyjaźni i pozytywnie nastawieni do życia. Tutejszym sprzedawcom na razie obca jest nachalność powszechna w niektórych krajach arabskich. Spokojnie można wejść do każdego sklepu, pooglądać, nie decydując się na zakup i nie spotka się to z niezadowoleniem sprzedawcy, czy z próbami nagabywania. Jeszcze nie dotarło tu tak powszechne w Egipcie "lookie, lookie". Na każdym kroku spotykaliśmy się z serdecznymi pozdrowieniami ze strony napotkanych Syryjczyków, dla których my stanowiliśmy chyba taką samą atrakcję, jak oni dla nas.

Podobnie nie ma problemu z robieniem zdjęć. Z reguły chętnie wyrażają zgodę, a w rewanżu czasem spotykaliśmy się z prośbą o możliwość zrobienia sobie komórką zdjęcia z nami.

Brak komentarzy: