Świat w obiektywie subiektywnie postrzegany

sobota, 29 listopada 2008

18 sierpnia 2008

Zwiedzamy Marakesz.

Temperatura już od rana jest ekstremalna. Czuję się śnięta i cały czas ziewam.

Wycieczkę zaczynamy od pięknego pałacu wezyra. Potem przez medynę przedzieramy się do grobowców Saddytów. Z zewnątrz oglądamy okazały meczet Kutubija, a następnie, również uliczkami medyny wędrujemy do apteki berberyjskiej.

Tutaj mówiący po polsku aptekarz oferuje nam różne przyprawy, kremy i specyfiki na bazie olejku arganiowego. Kupujemy herbatkę miętową i dostajemy gratis berberyjskie myjki do peelingu :))

Aptekarz śmiesznie mylił imbir z bimbrem, ale zaimponował nam bezbłędnie wypowiedzianym po polsku sformułowaniem: "krem na pękające naczynka".

Po zwiedzeniu apteki, już we własnym zakresie postanowiliśmy się nieco posilić. Uznaliśmy, że rezygnujemy z kafejek dla turystów i udaliśmy się wgłąb mediny.
Znaleźliśmy lokalną knajpkę. Malutka kliteczka, sami miejscowi. Weszliśmy na piętro lokalu. Powiem szczerze - esteta nie wytrzymał by tam 30 sekund. Koszmarny zaduch, lepiący się stół, na podłodze walające się papiery. Naczynia płukane są w zimnej wodzie, bez żadnych detergentów i specjalnego zaangażowania pomywacza. Za to żarełko okazało się przepyszne. Zamówiliśmy wołowe szaszłyki z frytkami i pitą. Dawno nie jadłam tak fantastycznie przyprawionego mięska.

Ze względu na potworny upał zrezygnowaliśmy z dalszego zwiedzania i udaliśmy się do hotelu, gdzie resztę popołudnia spędziliśmy w basenie.

Podczas kolacji specjalnie się oszczędzaliśmy, ponieważ postanowiliśmy skosztować lokalnych specjałów na placu Jamma el Fna.

Próbowaliśmy między innymi opiekanej głowy barana. Sama potrawa nie należy może do spisu najwspanialszych dań świata, ale spożywanie jej wśród sympatycznych Marokańczyków ściśniętych razem z nami na ławeczce przy stole lepkim od tłuszczu, ma pewien urok.

Brak komentarzy: