Świat w obiektywie subiektywnie postrzegany

poniedziałek, 7 września 2009

Rumunia: 6 sierpnia 2009

Po przepysznym śniadanku wyjechaliśmy z Sighishoary w kierunku Braszowa. Po drodze postanowiliśmy zwiedzić wioskę Viscri i zamek w Rupea. O ile ruiny zamku rzeczywiście można zobaczyć, szczególnie że z góry roztacza się piękny widok na okolicę, tak wioska Viscri wydała nam się średnio ciekawa, a dojazd do niej po fatalnej drodze sprawił, że odechciało nam się zwiedzania.


Postanowiliśmy chwilowo ominąć Braszów i zwiedzić najpierw zamki Rasnov i Bran.
Zamek chłopski w Rasnovie wywarł na nas duże wrażenie. Widać dbałość właścicieli zabytku o szczegóły.Po uliczkach średniowiecznego miasteczka przechadzają się postacie w strojach z epoki, a w ciasnych zabudowaniach zamku porozmieszczane są kramiki z rękodziełem.


W prawdzie do zamku trzeba się było trochę przespacerować pod górę, ale nie był to na pewno forsowny marsz, o którym wspominał nasz książkowy przewodnik. Jeśli ktoś nie czuje się na siłach, istnieje możliwość podjechania samochodem na samą górę. Nam w spacerze towarzyszył, szczeniaczek, który wyraźnie pożądał jedzonego przeze mnie hot-doga.

Bran to zupełnie innego typu zamek. Widać tu znacznie więcej turystów i w związku z tym mnóstwo komercji. Żałowaliśmy trochę zakupu biletu pozwalającego na fotografowanie, bo przebicie się z aparatem przez tabuny zwiedzających w ciasnych przesmykach zamku to naprawdę trudne zadanie. Nie mniej jednak kilka zdjęć udało się zrobić.

Ten zamek jest zdecydowanie mniej warowny, a bardziej służył celom rekreacyjnym. Można tutaj obejrzeć urządzone salony i tajemne przejścia.

Gdy już nasyciliśmy się czarem zamków i zakupiliśmy pamiątki, pojechaliśmy do Braszowa. Niestety Braszów przywitał nas ulewą. Próbowaliśmy znaleźć w mieście miejsce na nocleg, ale organizacja ruchu w okolicach starówki sprawia wiele problemów. Wszędzie jednokierunkowe ulice i zakazy wjazdu, co czyni drogę dojazdową istnym labiryntem.


W pewnym momencie zakręciliśmy się tak, że ani w jedną ani w drugą i niestety musieliśmy złamać przepisy...Na domiar złego, gdy już zobaczyliśmy pensjonat, nie było możliwości zaparkowania samochodu, więc postanowiliśmy w końcu zostawić auto na płatnym parkingu, zwiedzić miasto i ruszyć dalej. W związku z tym o Braszowie niestety nie mogę wiele napisać. Zwiedzanie w strugach deszczu nie należy do najprzyjemniejszych. Czarny kościół udało nam się zobaczyć jedynie z zewnątrz, bo był już zamknięty. Obejrzeliśmy rynek, dom Hirschera (coś w rodzaju krakowskich sukiennic), ratusz oraz cerkiew zaśnięcia NMP, do której przechodzi się przez bramę.

Potem byliśmy już na tyle zmoknięci, że mieliśmy dosyć zwiedzania i postanowiliśmy wrócić do samochodu. Udało nam się dojechać do Sinai i tutaj znaleźliśmy kwaterę prywatną (80 RON za 2 os). Wieczorem spróbowaliśmy nowej ciorby pastarica (bo każdego dnia, jeśli jest taka możliwość, próbujemy inną zupkę) i wyczekanej długo palinki, która przyjemnie nas rozgrzała od środka :)

Brak komentarzy: