Świat w obiektywie subiektywnie postrzegany

sobota, 18 października 2008

15 sierpnia 2008

Śniadanie i do autokaru. Żartowaliśmy sobie, że po wczorajszych kłótniach co niektórzy zrezygnują z porannego posiłku, żeby zająć z góry upatrzone pozycje w autokarze.

Przed hotelem widzieliśmy fajna sytuację. Jakiś człowiek zamiatał ulicę ogromnym liściem palmowym. W ogóle obrazki uliczne są świetne. Wsiadanie i wysiadanie z autobusu miejskiego "w biegu" lub pakowanie do "grand taxi"(którym jest osobowy mercedes tzw. "beczka") sześciu osób+ kierowca, są tutaj na porządku dziennym.

Ruszyliśmy zwiedzać Rabat - stolicę Maroka.
Najpierw udaliśmy się do pałacu królewskiego. Jest to piękna rezydencja, którą niestety można oglądać jedynie z zewnątrz. Dowiedzieliśmy się, że pomimo iż obecny król Mohamed VI posiada tylko jedną żonę, zobowiązany jest do utrzymywania haremu swojego ojca. Oczywiście zabronione jest fotografowanie zabudowań haremu.

Interesującą sceną była zmiana warty przed pałacem. Wojsko wyluzowane, snuło się w formacji, którą trudno byłoby określić mianem zorganizowanej, karabiny zwisały im na rękach, jakby ważyły tonę. Ale najwięcej entuzjazmu wzbudził w nas widok, kiedy żołnierze zmieniający się pod drzwiami pałacu przekazywali sobie całuski i "przybijali piątki". Po prostu pełen luz.

Jeszcze jeden rzut oka na ogrody królewskie i jedziemy do Mauzoleum Hassana II.
Mauzoleum jest pięknie zdobione wewnątrz, szczególnie sklepienie, ociekające złotem, zaprojektowane przez wietnamskiego artystę.

Największe wrażenie wywarły na nas kolumny ustawione na placu przed mauzoleum, będące pozostałością meczetu zniszczonego podczas trzęsienia ziemi.
Spod wieży Hassana udało nam się złapać piękną panoramę Rabatu.

Potem opuszczamy już stolicę Maroka, żeby skierować się w stronę Volubilis. Po drodze obserwujemy krajobrazy, które ulegają wyraźnej zmianie. W okolicach Rabatu jest znacznie więcej zieleni. Rozciągają się tu lasy eukaliptusowe i korkowe.
W miarę, jak zbliżamy się do Volubilis pojawiają się kamienisto-piaszczyste wzgórza, które w porze wegetacyjnej stanowią pola uprawne i pokrywają się zielenią. Na razie są zaorane i przygotowane pod zasiew.

Parkujemy pod ruinami rzymskiego miasta i tu po raz pierwszy daje się odczuć afrykańskie słońce. Żar po prostu leje się z nieba. Opowiadania przewodnika - Salema, połączone z niespodzianką w rzymskim burdelu :)) są jednak na tyle interesujące, że półtorej godziny chodzenia po ruinach mija bardzo szybko.

Pod Volubilis jemy lunch, znowu w bardzo drogiej restauracji (w okolicy nie ma jednak żadnej alternatywy, czasu też niewiele. Tym razem próbujemy kus-kusu. Smaczny, choć jak dla mnie trochę zbyt suchy.

Kolejnym punktem programu jest Meknes - jedna ze stolic Maroka. Zwiedzamy tu bramę Bab al Mansur, której budowniczy został stracony, nie dokończywszy dzieła oraz stajnie królewskie, w których Mulaj Ismail hodował tysiąc dwieście koni.
Odbywamy też sympatyczne spotkanie z pewnym wielbłądem, który wydaje się być mocno czymś strapiony.

Kolejni władcy przenieśli stolicę do Fezu, przez co Meknes trochę podupadło.

Wieczorem dotarliśmy do Fezu i po zameldowaniu w hotelu udaliśmy się na nocną eskapadę po Fezie.

Brak komentarzy: