Świat w obiektywie subiektywnie postrzegany

sobota, 21 lutego 2009

23 sierpnia 2008

Jedną z większych atrakcji Maroka są tamtejsze góry. Na wycieczkę do Antyatlasu wybraliśmy się wczesnym rankiem. Miasto otulone było jeszcze gęstą mgłą. W autokarze udało mi się złapać krótką drzemkę.

Pierwszy przystanek zrobiliśmy sobie przy roślinie o nazwie, której nie jestem w stanie powtórzyć. W tym momencie wyjrzało słońce i już nie było mowy o spaniu. Za oknem zaczęły pojawiać się bowiem zapierające dech w piersiach górskie widoki. Najpierw zbocza gór pokryte były drzewami arganiowymi - typowy widok w Maroku. Dopiero gdy po krętych i wąskich dróżkach wspięliśmy się wyżej, na zboczach pojawiły się niesamowite głazy narzutowe z różowego granitu. Głazy te układają się w najprzeróżniejsze kształty, które podpowiada wyobraźnia.

Po drodze odwiedzaliśmy berberyjskie wioski, które - wtopione w skały - z daleka wyglądają zupełnie nierealnie, wręcz bajkowo. Spacer po takiej wiosce również jest niesamowity, ponieważ w ciągu dnia na dróżkach nie ma żywej duszy. Jest po prostu zbyt gorąco, żeby wychodzić z domu. Rzeczywiście żar lał się z nieba.

W połowie drogi stanęliśmy na lunch w miejscowości Tafraut. Po obiedzie, podczas którego spróbowaliśmy najlepszego jak dotychczas tadżinu z kurczaka z marynowanymi cytrynami, śliwkami i migdałami, rozpoczęliśmy powolny zjazd z gór Antyatlasu. Po drodze mijaliśmy nieliczne oazy z palmami i gajami oliwnymi. Zatrzymaliśmy się jeszcze, żeby zrobić zdjęcie malowniczego, bordowego meczetu. Tutaj zerwał się silny wiatr porywający piasek, więc szybko schroniliśmy się w autokarze. W samą porę, żeby uniknąć deszczu. Następnie ruszyliśmy w stronę Tiznitu, który słynie z wyrobu srebrnej biżuterii.

W miasteczku spotkałam malutkiego dzieciaczka, który wyciągnął do mnie rączkę, żeby się przywitać. Chciałam poczęstować go cukierkami, które miałam w plecaku. Błąd polegał na tym, że wyjęłam całą torebkę. Nagle, nie wiadomo skąd pojawiła się cała zgraja dzieciaków. Zrobiło się straszne zamieszanie, w pewnym momencie w ogóle nie wiedziałam juz co się dzieje, a torebka z cukierkami została mi po prostu wyrwana z ręki. Nauczyliśmy się już, że warto mieć w kieszeni kilka cukierków, a nie częstować całą torebką...

W sklepie z biżuterią nie znalazłam nic ciekawego. Za to ceny powalające.
Z Tiznitu już mniej ciekawą trasą wróciliśmy do Agadiru w rytmach muzyki marokańskiej, kubańskiej oraz klasycznej. Według naszego przewodnika zupełnie różnie odbieramy świat w zależności od muzyki, która nam towarzyszy. I chyba jest w tym sporo racji...

Brak komentarzy: