Świat w obiektywie subiektywnie postrzegany

sobota, 11 września 2010

1 sierpnia 2010

Podróżujemy przez pustynię syryjską w stronę Palmiry. Po jednej stronie drogi widoczne są żółtawo-rdzawe wzgórza, a po drugiej, gdzie okiem nie sięgnąć żwirowo-kamieniste pustkowie.


Przy wyjeździe z Damaszku widzieliśmy wypadek. Wywrócił się autobus, tarasując całą drogę. Ciekawe jest podejście Syryjczyków, którzy zamiast stać grzecznie w korku, zawracali i jechali pod prąd. Miejscowi w ogóle nie uznają kolejek, czego można doświadczyć, czekając na taksówkę. Taksówki odjeżdżają co chwilę, ale każda jest "podbierana" przez podbiegającego właśnie osobnika, nie zważającego na oczekujący od dłuższego czasu tłumek. Wygrywa ten, kto ma więcej siły i fantazji :)

Na herbatkę zatrzymaliśmy się w namiocie beduińskim, gdzie można odnaleźć ulgę od pustynnego upału.
Chłód w ciągu dnia i ciepło w nocy zapewnia specjalna konstrukcja z wielbłądziej wełny. Beduini żyją bardzo skromnie, żywiąc się nabiałem i mięsem zwierząt hodowlanych, ale wbrew pozorom mają bardzo bogatą kulturę.



Każde plemię posiada swojego poetę, tworzącego pustynne poematy, które są przekazywane z pokolenia na pokolenie. Co jakiś czas organizowane są nawet publiczne festiwale, podczas których deklamowana jest twórczość beduińska.

Najważniejszym zwierzęciem użytkowym na pustyni jest oczywiście doskonale przystosowany do życia w trudnych warunkach wielbłąd. Syryjskich beduinów rzadko stać na zakup tego fantastycznego zwierzaka, ale jeśli już taki osobnik wzbogaci stan posiadania mieszkańców pustyni, ci starają się aby każda najmniejsza część zwierzęcia była wykorzystana. Użyteczne są skóra, mięso, a nawet w sytuacjach ekstremalnych woda z żołądka wielbłąda. Podobno wielbłądy nie należą do najmądrzejszych zwierząt, ale mają niesamowity słuch i doskonałą pamięć.



Zapamiętują głos właściciela i dzięki temu nie trzeba ich wiązać w karawanie. Wystarczy iść przed zwierzętami i śpiewać, a one podążają z głosem swojego pana. W okolicach Palmiry od czasu do czasu organizowane są wyścigi wielbłądów.

Inną rozrywką beduinów są polowania z z sokołami. Arabowie na tyle cenią sobie te ptaki, że w ZEA powstał kilku piętrowy sokoli szpital, w którym lekarze różnych specjalności leczą tylko i wyłącznie ten gatunek zwierząt.

Na pustyni syryjskiej jednak polowania ograniczają się jedynie do małych zwierząt, gdyż te większe takie jak lwy i hieny zostały wybite podczas wypraw krzyżowych, gdy europejscy rycerze urządzali sobie egzotyczne safari.

W drodze do Palmiry zatrzymaliśmy się przy tablicy informacyjnej, oznajmiającej, że do Iraku zostało jedynie 152km.



Wysoka temperatura sprawiła, że pustynne krajobrazy zostały urozmaicone widokiem miraży. Wreszcie dotarliśmy do Palmiry, gdzie na środku pustyni wyrastają starożytne ruiny. Wykopaliska obejmują obszar ok 6 tys km2 i są całkiem dobrze zachowane. Największe wrażenie robi monumentalna świątynia Baala.

Oczywiście przy ruinach nie mogło zabraknąć przedsiębiorczych beduinów, sprzedających kartki pocztowe oraz inne drobiazgi. Cała grupka wytrwale podążała za nami wzdłuż całej trasy wycieczki.

W drodze do Aleppo odwiedziliśmy miejscowość Hama, gdzie obejrzeliśmy system olbrzymich kół nawadniających zwanych nuriami. Dzięki odpowiednio wysokiemu poziomowi wody w rzece Oruntes, mieliśmy szczęście zobaczyć nurie w ruchu. Obracające się koła wydają niesamowite dźwięki. Z okien parkowej restauracji mogliśmy podziwiać popisy miejscowych śmiałków wdrapujących się na ruchome części kół i wykonujących karkołomne skoki do wody.

Po kolacji i zakwaterowaniu udaliśmy się na suk w Aleppo. Pokręciliśmy się po chrześcijańskiej części medyny. Napotkane po drodze grupki dzieciaków na widok aparatu fotograficznego nalegały na robienie im zdjęć. Bardzo cieszyły ich efekty, które mogli oglądać na ekranie lustrzanki.

Wędrując ciemnymi uliczkami Aleppo dostaliśmy zaproszenie na herbatkę, którą wprost na ulicy przy maleńkim plastikowym stoliczku raczyło się dwóch sympatycznych panów.

Na koniec spaceru przysiedliśmy na chwilę w knajpce pod cytadelą, gdzie odpoczywaliśmy pykając aromatyczną nargilę.

wtorek, 31 sierpnia 2010

31 lipca 2010

Dzisiaj pozwoliliśmy sobie na mały relax i pospaliśmy do 7:30 :)

Po śniadaniu wybraliśmy się do muzeum narodowego. Jedną z ciekawszych rzeczy, poza oczywiście zachwycającymi pozostałościami z różnych epok, jest mapa Syrii ukazująca wszystkie bolączki polityczne tego kraju. Na mapie nie figuruje państwo Izrael, a w jego miejscu znajduje się Palestyna. Również tereny na północ od Antiochii, należące od dawna do Turcji, na muzealnej mapie wciąż mieściły się w granicach Syrii.



W muzeum wyraźnie widać, jak wiele różnych kultur miało wpływ na sztukę syryjską. Można tu podziwiać tabliczki z najstarszym pismem świata - alfabetem ugaryjskim. Na mnie jednak największe wrażenie zrobiły misterne dzieła miniaturzystów, którzy malowali bez udziału wzroku. Co więcej, jeśli natura sama nie pozbawiła takiego artysty wzroku, sam się oślepiał...Aż trudno uwierzyć, że takie wyszukane detale mogły zostać naniesione na drewniany podkład przez osobę niewidomą.



Po odwiedzeniu muzeum udaliśmy się do medyny. Nasz spacer rozpoczęliśmy od dzielnicy chrześcijańskiej, do której wkroczyliśmy przez bramę wschodnią. Najpierw odwiedziliśmy dom św. Ananiasza, w którym obecnie mieści się kościółek.



Tutaj właśnie przywieziono oślepionego św. Pawła, któremu Ananiasz zdjął ślepotę i wskazał mu dalszą drogę duchową. Do pomieszczeń dawnego domu zeszliśmy kilka metrów po schodkach w dół. Niesamowite, że w czasach starożytnych to właśnie był poziom Damaszku. Kolejne pokolenia nadbudowywały swoje domostwa na ruinach budowli przodków i tak miasto powoli rosło wzwyż.



Kolejnym punktem programu naszego zwiedzania był pałac bogatego kupca Azima. Obecnie mieści się tu centrum kultury syryjskiej. Każde pomieszczenie poświęcone jest wystawie związanej z jedna z dziedzin życia Syryjczyków. Cały pałac wraz z dziedzińcem zajmuje powierzchnię ponad 5 tys m2. Jeśli mój mąż to czyta, to ja też chcę taką willę :))



Z pałacu powędrowaliśmy do meczetu Umajjadów, po drodze zatrzymując się na pyszny sorbet cytrynowy. Jest to przysmak wart spróbowania, szczególnie gdy temperatura osiąga 42C. Sorbet wyrabiany jest ręcznie przez pana, który do obracającego się , pustego w środku walca wlewa sok cytrynowy, a następnie specjalną łopatką ściera ze ścianek lód wymieszany z sokiem. Spory kubeczek tego smakołyku kosztuje jedyne 15 SYP.

Meczet Umajjadów wywiera niezapomniane wrażenie, nie tylko z powodu swoich rozmiarów.

Przed wejściem pozbawiono nas obuwia, za to wraz z Kasią przywdziałyśmy stylowe wdzianka z kapturami, które umożliwiły nam wejście do wnętrza meczetu.



Olbrzymi marmurowy, połyskujący w słońcu dziedziniec zachwyca. No może mniej, gdy próbuje się przejść bosą stopą po rozgrzanych w upale marmurowych płytach. Przemykaliśmy więc podcieniami, podziwiając po drodze niesamowite, złocone mozaiki. Na środku dziedzińca można podziwiać pięknie zdobioną fontannę do ablucji, a w środku znajduje się sarkofag, w którym spoczywa głowa Jana Chrzciciela.

Wnętrze meczetu podzielone jest na część męską i żeńską. Wielu ludzi pogrążonych jest w modlitwie, ale w meczecie przebywają również muzułmanie, którzy zwyczajnie odpoczywają od skwaru dnia. Normą jest spoczywanie pod ścianami, a nawet krótka drzemka. Bawiące się w części żeńskiej dzieci też nikogo nie dziwią. Nie wiem, czy to również należy do standardów, ale wielu Syryjczyków nie miało oporów przed korzystaniem z komórek wewnątrz meczetu.



Po wyjściu z meczetu zwróciłyśmy przepięknej urody płaszczyki, które sprawiały, że pot spływał nam strumieniami po plecach i postanowiliśmy zrelaksować się po trudach zwiedzania w najstarszej damasceńskiej kawiarni. Pykając nergilę i popijając orzeźwiający zuhurad, poświęciliśmy się przekazywaniu wieści rodzinie i znajomym poprzez wypełnianie kartek pocztowych. Nie wiem, czy to wpływ fajki wodnej, czy upału, ale zwyczajna czynność polegająca na opisywaniu w skrócie naszych poczynań turystycznych dostarczyła nam dużo radości.



Po kolacji powróciliśmy na suk, żeby dokonać właściwych zakupów. Zupełnie pochłonęło nas podziwianie pięknie haftowanych obrusów, brokatowych tkanin, srebrnej biżuterii i pereł, które często kupują w sklepiku na rogu polscy żołnierze powracający do domu ze służby na wzgórzach Golan.

My na dłużej zatrzymaliśmy się w sklepiku z biżuterią, gdzie mój dzielny małżonek zaciekle targował się o srebrną obrączkę dla mojej siostry, a po twardych negocjacjach sprzedawca zakończył targ słowami "Are you from Poland? Welcome!"



Ogólnie Syryjczycy są niesamowicie przyjaźni i pozytywnie nastawieni do życia. Tutejszym sprzedawcom na razie obca jest nachalność powszechna w niektórych krajach arabskich. Spokojnie można wejść do każdego sklepu, pooglądać, nie decydując się na zakup i nie spotka się to z niezadowoleniem sprzedawcy, czy z próbami nagabywania. Jeszcze nie dotarło tu tak powszechne w Egipcie "lookie, lookie". Na każdym kroku spotykaliśmy się z serdecznymi pozdrowieniami ze strony napotkanych Syryjczyków, dla których my stanowiliśmy chyba taką samą atrakcję, jak oni dla nas.

Podobnie nie ma problemu z robieniem zdjęć. Z reguły chętnie wyrażają zgodę, a w rewanżu czasem spotykaliśmy się z prośbą o możliwość zrobienia sobie komórką zdjęcia z nami.