Świat w obiektywie subiektywnie postrzegany

niedziela, 29 sierpnia 2010

30 lipca 2010

Dzisiaj przekroczyliśmy granicę turecko-syryjską. Na przejściu granicznym trzeba uzbroić się w cierpliwość, bo tylko od nastroju oficerów syryjskiej straży granicznej zależy, ile czasu spędzi się w oczekiwaniu na swój paszport. Dokumenty są dokładnie przeglądane w poszukiwaniu jakichkolwiek śladów bytności w Izraelu. Osoba, u której zostanie wykryta odbyta wizyta w "państwie na I.", nie zostanie wpuszczona do Syrii.

W naszym przypadku wszystko poszło w miarę sprawnie (2,5h :)). W tym czasie zdążyliśmy zrobić zakupy na bezcłówce, gdzie karton papierosów można dostać za 6,5$!

Podczas kontroli okazało się, że nasz drugi kierowca z niewiadomych przyczyn musi pozostać na granicy, także dalszą drogę Irkhan musiał pokonać samodzielnie.


Spod granicy ruszyliśmy w stronę Krak de Chavelier - zamku krzyżowców. Do zamczyska prowadzi kręta, stroma droga. Budowla z daleka wcale nie wygląda imponująco. Jednak spacerując po kilku metrowych murach, zdecydowanie zmieniłam zdanie. Zamek jest olbrzymi i nigdy nie został zdobyty zbrojnie. Często podczas wypraw krzyżowych przechodził z rąk do rąk, ale zawsze takie przejęcie było wynikiem układów, albo intrygi i zdrady.


W zamkowej kaplicy wysłuchaliśmy śpiewu imama, nawołującego do modlitwy.

Po zakończeniu spaceru po zamkowych komnatach, przysiedliśmy na chwilę w pobliskiej restauracji, gdzie spróbowaliśmy pysznego kebaba.

Dalej pojechaliśmy w stronę Malouli, małego miasteczka położonego w górach, gdzie do tej pory funkcjonuje żywy język aramejski. Miasteczko założone zostało przez pierwszych chrześcijan.

Z miejscem tym związana jest legenda o św. Tekli, która wbrew decyzji ojca przeszła na wiarę chrześcijańską, za co została skazana na śmierć. Uciekając przed prześladowcami dotarła do miejsca, w którym obecnie położona jest Maloula. Tutaj wyrosła przed nią pionowa skała. Dzięki żarliwym modlitwom Tekli, skała rozstąpiła się, co umożliwiło dziewczynie ucieczkę. Św. Tekla znalazła schronienie w jednej z licznych jaskiń w okolicach Malouli, gdzie wiodła proste, pobożne życie.


Podobna legenda związana jest ze św. Sergiuszem i Bacchusem, których imienia kościół zwiedzaliśmy. Jest to najstarszy nieprzerwanie funkcjonujący kościół obrządku ortodoksyjnego na świecie. Kościół został zbudowany na zgliszczach świątyni pogańskiej. Do tej pory w sklepieniu można znaleźć wbudowane elementy pochodzące ze starożytnych ruin, a w jednej z kaplic ustawione są kamienne ołtarze ofiarne. Pozostałości pogańskie w świątyniach chrześcijańskich to raczej rzadkość.


W kościele, poza bardzo starymi ikonami można znaleźć również akcent polski - generał Anders w czasie II wojny światowej stacjonował w Malouli ze swoją armią. Po zakończeniu wojny gen. przesłał kościołowi dwie XVII w. ikony, które do tej pory zdobią wnętrze świątyni.
Podczas naszych odwiedzin udało nam się wysłuchać modlitwy "Ojcze Nasz" w języku Chrystusa.

Do Damaszku dotarliśmy ok. 20:30. Miasto jest ciekawie położone na górze, na której według legendy Kain zabił Abla. Na szczyt można dostać się taksówką. Widok z góry jest szczególnie imponujący po zachodzie słońca, gdy panorama miasta połyskuje tysiącami świateł.

Kolację zjedliśmy w tradycyjnej, damasceńskiej restauracji, gdzie mieliśmy okazję popróbować lokalnych przysmaków. Jada się tutaj przede wszystkim różnego rodzaju pasty -m.in. humus, czyli pastę z ciecierzycy, z dodatkiem pasty sezamowej. Do lokalnych smakołyków można zaliczyć także naszą ulubioną pastę z bakłażana.


Syryjczycy jadają ogromne ilości zieleniny, przede wszystkim pietruszki i mięty, które kupowane są przez tutejsze gospodynie dosłownie siatami.

Lokalną ciekawostką śniadaniową jest chałwa rozsmarowywana na chlebie. Natomiast popularnym daniem obiadowym jest kebap, który niewiele ma wspólnego z polskim odpowiednikiem. Tutaj jest to sałatka zawinięta w cienką pitę z dodatkiem kotlecików z siekanego mięsa wołowego lub wielbłądziego.

Bardzo popularnymi przyprawami są, niedostępne w Polsce, sumak (kwaśna przyprawa dodawana do sałatek) oraz czarnuszka (używana do przyprawiania serków i pieczywa)

Często serwowanymi sałatkami są fettusz, czyli ogórki i pomidory z dodatkiem mięty i syropu z granatów oraz tabbule - sałatka z kaszy z dużą ilością pietruszki.

Mieliśmy też okazję spróbować kybbe - smażonych w głębokim tłuszczu kuleczek z kaszy, nadziewanych baraniną z dodatkiem cebulki i orzeszków piniowych. Smakowały nam również płaskie pierożki o nazwie barak, nadziewane słonym serem z dodatkiem czarnuszki.

Jeśli chodzi o trunki, to najbardziej popularny jest zuhurad, herbatka z rumianku, melisy oraz innych ziół i kwiatów, która niesamowicie orzeźwia podczas czterdziestostopniowego upału.


Po sytej kolacji zakwaterowaliśmy się w hotelu i spragnieni atmosfery arabskiego suku od razu ruszyliśmy na stare miasto.Ze względu na piątkowe święto większa część suku była zamknięta, ale udało nam się spróbować pysznego soku z morwy i moich ulubionych owoców opuncji. Po drodze zaprzyjaźniliśmy się ze sprzedawcą świeżych pistacji, które smakiem daleko odbiegają od prażonych orzeszków, które można dostać w Polsce. Problem jest tylko z łupaniem. W tej sztuce biegła była jedynie moja siostra, ale nie zawsze udawało się ją namówić do roli nadwornego łupacza :)

Brak komentarzy: