Świat w obiektywie subiektywnie postrzegany

wtorek, 28 lipca 2009

Egipt: 15 i 16 marca 2009

Przez dłuższy czas nie było okazji, żeby zasiąść przed kompem i kontynuować wspomnienia z egipskiej przygody, ale postaram się odtworzyć resztę wrażeń na podstawie zapisków z wycieczki.

Dzień 15 marca postanowiliśmy spędzić na plaży, podziwiając rafę koralową.


Mimo, że później podczas wycieczek pływaliśmy w parku narodowym Ras Mohamed, stwierdziliśmy na koniec, że na naszej plaży hotelowej była największa różnorodność ryb. Widzieliśmy piękne papugoryby, mieniące się wszystkimi kolorami tęczy, żółto-czarne butterfly fishes, ryby "moro" (nazywane tak przez nas dzięki barwom przypominającym wojskowy strój), rybki z antenkami na głowie, ryby kamienne, "patyczaki", a nawet udało nam się wypatrzeć płaszczkę.


Okazało się, że na plaży kwitnie w najlepsze biznes, którego nie powstydziłby się renomowany salon masażu, można też od ręki zrobić sobie tatuaż, albo wykupić wycieczki fakultatywne.

Po powrocie z plaży udało nam się wreszcie zmienić pokój. Cóż za ulga! Wreszcie pozbyliśmy się wszechobecnego smrodu, a zyskaliśmy olbrzymie łóżko oraz fajny widok na shisha bar i basen. Nie zdążyliśmy jednak nacieszyć się nowym lokum, bo po północy uzbrojeni w poduszki wyruszyliśmy w podróż do Kairu.

Noc spędzona w autokarze nie należy do naszych najlepszych wspomnień. W żaden sposób nie mogliśmy się ułożyć wygodnie. Jednak udało nam się złapać trochę snu. Przed nami był cały dzień intensywnego zwiedzania. Darek załapał się na wschód słońca na pustyni, który ja beztrosko przespałam. Wrażenie podobno jest niesamowite. Nagle z egipskich ciemności w ciągu kilku minut robi się zupełnie widno. Zachód słońca wygląda zresztą podobnie, jakby ktoś nagle zgasił żarówkę. I to już mogę potwierdzić własnymi doświadczeniami :)


Do Kairu dotarliśmy trochę po 7 rano. Pierwszym przystankiem było muzeum kairskie. Tutaj mogliśmy podziwiać piękne sarkofagi.


Dowiedzieliśmy się dlaczego pozostałością po faraonach są piramidy, a nie pałace. Egipcjanie nie dbali bowiem o życie doczesne, wychodząc z założenia, że prawdziwa egzystencja zaczyna się dopiero po śmierci. Odkryliśmy, że bumerang prawdopodobnie nie pochodzi z Australii, lecz z Afryki. no chyba, że faraonowie utrzymywali kontakty towarzyskie z Aborygenami. Kolejną niespodzianką był dla nas fakt, że "japonki" wcale nie pochodzą z kraju kwitnącej wiśni. Całkiem udane modele tego obuwia zdobiły nogi starożytnych władców Egiptu. Powinny więc zwać się faraonkami :)) Oglądaliśmy również polowe łóżko składane z zawiasami, które nie różnią się od tych stosowanych obecnie Jednymi z wielu eksponatów były również prezerwatywy i majty Tutenchamona. Ogromne wrażenie na zwiedzających robi maska pośmiertna wspomnianego wyżej władcy oraz jego tron. Oba przedmioty wykonano z ogromną dbałością o szczegóły i cóż tu wiele mówić, po prostu urzekają swoim pięknem.
Niesamowite wrażenie robią również mumie zwierząt i ludzi. Zaskakujące, że przez tyle tysięcy lat zachowały się zmumifikowane zwierzaki, a spod bandaży wystawała widoczna sierść i pazury.


Po zwiedzeniu muzeum wsiedliśmy na statek, którym ruszyliśmy na rejs po Nilu. Stąd roztaczał się widok na rezydencje bogatych Egipcjan, które mocno kontrastowały ze slamsami usytuowanymi na cmentarzu. Takie miejsce zwane "miastem umarłych" widzieliśmy wjeżdżając do Kairu.


Po obiedzie skierowaliśmy się do Gizy. Piramidy wywarły na nas piorunujące wrażenie. Niesamowicie musiały wyglądać za czasów starożytnych, kiedy ich powierzchnia była gładka i cała pokryta hieroglifami. Podobno gdyby spisać taki tekst, można byłoby utworzyć księgę z dziesięcioma tysiącami stron.


Wejście do piramid kosztuje ogromne pieniądze, ale jak wiadomo- Polak potrafi. Dotarliśmy do małej piramidy na tyłach kompleksu, gdzie ze strażnikiem dogadaliśmy wejście do wnętrza za 1 LE.


Pod piramidami należy uważać na beduinów z wielbłądami. Nie wolno dawać im do ręki aparatów fotograficznych, bo za ich zwrot potrafią zażądać bajońskich sum. W ogóle lepiej nie wdawać się z nimi w dyskusje, bo zdaje się nie należą do najuczciwszych. Ponoć zdarzały się przypadki wywożenia turystów za piramidy na pustynię i okradania ich, a jak wiadomo utrata paszportu w Egipcie to spory kłopot.


Kolejny przystanek zrobiliśmy sobie przy Sfinksie. Ta monumentalna budowla powstała podobno dlatego, że faraon chciał wyburzyć skałę zasłaniającą widok na jego piramidę. Jego budowniczy zaproponował jednak wykucie w tej skale wizerunku władcy o ciele lwa, co miało symbolizować jego siłę. Sfinks nie posiada już nosa, ale jest to podobno znak czasu, a nie, jak twierdzą niektórzy, efekt wystrzału z armaty napoleońskiej.


Oczywiście po pożegnaniu ze Sfinksem musieliśmy zaliczyć sklep z perfumami i papirusem, ale po całym dniu na słońcu miło było usiąść na chwilkę w klimatyzowanym pomieszczeniu i łyknąć orzeźwiającą herbatkę miętową.

Droga powrotna do Sharmu była równie męcząca. Spaliśmy w autokarze niewiele. Całe szczęście ok. 1 w nocy dotarliśmy do hotelu. I tylko żal nam było, że ze względu na zamachy terrorystyczne, które miały miejsce kilka dni wcześniej nie udało nam się zobaczyć słynnego bazaru Chan al-Chalili.

Brak komentarzy: