Świat w obiektywie subiektywnie postrzegany

niedziela, 19 kwietnia 2009

Egipt: 12 marca 2009

W Egipcie wylądowaliśmy ok 3:20 w nocy. Przywitał nas głos imama nawołującego z minaretu. Do pokoju hotelowego dotarliśmy po 5 rano. Byliśmy tak zmęczeni, że od razu padliśmy na łóżko. Dopiero rano rozejrzeliśmy się po pokoju. Nie mamy dużych wymagań, co do hoteli, w których się zatrzymujemy, ale tutaj standard powalił nas na kolana -grzyb na ścianach, wielka dziura w brodziku, cieknąca klima i umywalka, ale najgorszy był swąd wydobywający się z kanalizacji. Jednym słowem pokój, który z początku wydawał nam się atrakcyjny ze względu na bliskość basenu, o mało nie zepsuł nam przyjemności wakacji. Na dodatek okazało się, że hotel jest obłożony i nie ma możliwości zmiany pokoju. Sam hotel i jego otoczenie są bardzo atrakcyjne. Bardzo miła obsługa , mnóstwo fajnych zakamarków i przesmyków, mini zoo oraz nietypowa architektura stylizowana na wioskę beduińską sprawiają, że miło spędza się tam czas.


Zresztą kiedy po kilku dniach udało nam się wreszcie uzyskać klucz do nowego pokoju, byliśmy w pełni usatysfakcjonowani.
Pierwszy dzień spędziliśmy na orientacji w terenie. Znaleźliśmy bank, w którym udało się nam dokonać korzystnej wymiany funduszy wakacyjnych (zdecydowanie kurs jest lepszy w bankach niż w hotelach, jak się później okazało całkiem nieźle wyszliśmy również na korzystaniu z karty bankomatowej).

Wieczorem wybraliśmy się do Naama Bay. Naszym celem było przede wszystkim odnalezienie polskiego biura podróży Aaba Sharm, w którym planowaliśmy wykupić wycieczki fakultatywne. Instrukcje, jak tam dotrzeć, pracowicie odszukane w necie, zostawiliśmy oczywiście w domu. Okazało się, że na miejscu nikt nie potrafił wskazać nam właściwej drogi. Biuro zresztą jest tak ukryte, że sami nigdy byśmy tam nie trafili. W końcu trafiliśmy na sprzedawcę papirusów , który zaprowadził nas na miejsce. Udało nam się kupić wszystkie wycieczki dużo taniej niż u rezydenta, a w gratisie dostaliśmy wstęp na pokaz delfinów.


Wyszliśmy bardzo zadowoleni z sukcesu. Oczywiście pod biurem czekał na nas nasz znajomy sprzedawca, żeby zabrać nas do swojego sklepu. Nie było wyjścia, trzeba było zakupić papirus. Po wielkich targach kosztowało nas to jedyne dziesięć dolarów...

Brak komentarzy: