Świat w obiektywie subiektywnie postrzegany

sobota, 29 listopada 2008

16 sierpnia 2008

Od rana zwiedzamy Fez.
Rozpoczęliśmy od podziwiania panoramy starej części miasta z murów portugalskiej twierdzy usytuowanej na wzgórzu. Niesamowity jest widok IX-wiecznych budynków, niezmienionych od stuleci, w połączeniu z tysiącami anten satelitarnych.

Jeszcze bardziej zachwycający jest spacer starymi uliczkami mediny, czasem tak wąskimi, że trzeba przykleić się do ściany budynku, aby przepuścić przechodzącego,obładowanego towarami osiołka. Zewsząd rozlegają się okrzyki: "Balak, balak, attencion". Trzeba mieć oczy dookoła głowy, żeby nie zostać rozdeptanym lub stratowanym przez lawirujący w tłumie skuter.

Zwiedzanie zaczęliśmy od niebieskiej bramy i spożywczej części suku. Niektóre obrazki były dla nas lekko szokujące, np. baranie głowy wystawione na stoisku lub żywe kurczaki w klatce, zabijane na życzenie i w obecności kupującego.

Następnie odwiedziliśmy medresę Bu Inania i meczet Al Karawijin, fontannę Nadżdżarin oraz zawiję Mulaja Idrysa. Trudno cokolwiek napisać o uroku tych zabytków, trzeba tam po prostu być i zobaczyć na własne oczy.

Dalsza część wycieczki obejmowała manufaktury. Mieliśmy okazję obejrzeć, jak wykonywane są mozaiki, talerze i ozdoby z brązu, dywany oraz apaszki. Trochę tego było, ale nie uważaliśmy (w odróżnieniu od co niektórych) czasu spędzonego w warsztatach za stracony. Największe wrażenie wywarły na nas garbarnie Chouwara.

Weszliśmy na dach zakładu, skąd mogliśmy podziwiać średniowieczne kadzie i odbywający się w nich proces preparacji skór zwierzęcych. Garbowanie odbywa się w odchodach gołębich, w związku z tym w pobliżu garbarni panuje specyficzna atmosfera, której miała zapobiegać gałązka mięty wręczona nam przy wejściu przez właściciela sklepu z wyrobami skórzanymi. Może trudno w to uwierzyć, ale nam bardziej nieznośny wydawał się zapach proszku oliwkowego dodawanego do torfu w warsztacie ceramicznym. Tego smrodu nie da się opisać słowami.

Po południu, mimo ostrzeżeń przewodniczki pozostaliśmy w medinie. Przez te trzy godziny samotnego włóczenia się zdołaliśmy zwiedzić więcej niż podczas całego dnia grupowej wycieczki. Widzieliśmy m.in meczet El Rsif, dom paszy Mahomeda Chergui, pałac Dar Batha oraz pięknie zdobione liceum artystyczne.
Błąkaliśmy się w plątaninie dwóch tysięcy uliczek, czasem tak wąskich i niskich, że wyglądały raczej na jakieś tajemne przejścia. Nie zgadzamy się jednak z opinią, że w medinie łatwo jest się zgubić. Chociaż bardzo się o to staraliśmy, za każdym razem znajdowaliśmy się w pobliżu którejś z licznych bram mediny, a stamtąd zawsze można wziąć taksówkę do hotelu.

Owszem poruszanie się po medinie w poszukiwaniu konkretnego celu, to rzeczywiście duża umiejętność. I tak kierując się drogowskazami dla turystów, mającymi doprowadzić nas do ogrodów, zapuściliśmy się w alejkę prowadzącą na jakieś podwórko. Zatrzymał nas mały chłopiec, który po francusku i na migi usiłował wytłumaczyć nam, że właśnie pakujemy się do jego domu. Zaprowadził nas tam, gdzie chcieliśmy, po drodze wskazując jeszcze kilka obiektów wartych odwiedzenia i na koniec skierował nas do odpowiedniej bramy. Nie doprowadził nas do samego wyjścia w obawie przed starszymi kolegami, którzy pozbawili by go drobnej zapłaty, którą od nas otrzymał.

Ogólnie, wbrew panującej opinii, w medinie jest raczej bezpiecznie. Raz tylko byliśmy świadkami nieprzyjemnego zajścia, związanego z wykonaniem przez turystę zdjęcia bez pozwolenia i próbą wyegzekwowania przez wkurzonego Marokańczyka wygórowanej opłaty. Skończyło się całe szczęście na dużej ilości krzyku.

Brak komentarzy: